Forum Agnieszka Osiecka Strona Główna

Salon gier

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Agnieszka Osiecka Strona Główna -> Proza
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
okularnik




Dołączył: 29 Maj 2009
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: prawie ukochane Mazury

PostWysłany: Nie 0:26, 07 Lis 2010    Temat postu: Salon gier

W „Salonie Gier” możemy doszukać się wielu akcentów autobiograficznych, czego dowodem bezpośrednim, dowodem tzw. „z pierwszej ręki” są słowa samej Agnieszki Osieckiej, która w jednym z wywiadów utożsamia się z główną bohaterką opowiadania - Lorentyną. Przy czym utożsamianie to jest bardzo złożone, gdyż opisane relacje pomiędzy Lorentyną a jej matką zawierają elementy autobiograficzne zaczerpnięte zarówno z relacji pomiędzy samą Poetessą Agnieszką Osiecką a jej matką Marią Osiecką, jak i również są relacją jaka kształtowała się pomiędzy Agnieszką a jej córą Agatą Passent. Wydaje mi się, że tak jest. Sądzę, że nie bez znaczenia było zamieszczenie na okładce pierwszego wydania „Salonu gier” (wydawnictwo Iskry) zdjęcia córki Osieckiej - Agaty Passent.
Agnieszka Osiecka zapisała w jednym z wierszy: „Kobieta, żona, matka – to nie jest dla mnie rym”. W wyznaniu tym była głęboko szczera. W liście do Janusza Minkiewicza pisze: „Piosenki mylą mi się z pieluchami, grabie ogródkowe z majtkami domowymi, a najgorsze – kwity i legitymacje, aż mi to wszystko fruwa”. W pewnym momencie życia Agnieszka przeraziła się codzienności, może nawet szarości dnia. Stchórzyła. Być może bała się odpowiedzialności. Odeszła. „Agatko, będę cię odwiedzała trzy razy w tygodniu”, wyznała podczas jednego ze spacerów, pod pomnikiem Nike. Później Agnieszka ciągle gdzieś wyjeżdżała, uciekała, włóczyła się po świecie. Będąc na życiowym gigancie, pisze o sobie: „Ja w podróży”.
Wróćmy do „Salonu gier” i głównej bohaterki.
Czy relacje Lorentyny z matką nie przypominają choć troszeczkę relacji Agaty z poetką.
Dobrze było być z mamą, dobrze było jej dotykać, ale to nie było takie proste. Podróżowała, zamykała się w sobie, mówiła: ty jesteś taka, ja jestem taka, lubiła wydłużać dystans. Raz, kiedy miały spędzić sylwestra we dwie, w mamy planach coś się zmieniło i Lorentyna zamiast pachnącej makowej strucli zastała w domu talerz pełen włoskich orzechów i marcepanowych wiśni, i list, który nic nie znaczył. Ona w taki ładny sposób umie być nieobecna – powiedziała kiedyś zgryźliwie siostra ojca, która niczego nie umiała mamie wybaczyć”.
Nieco dalej czytamy: „(…) mama wciąż musiała jeździć, a to do Francji „na winogrona”, a to do Anglii „na truskawki”, żeby móc sobie kupić albumy (różowy okres Picassa albo tancerki Degasa), czarne rajstopy i nowoczesne suszarki do włosów. Babcia określała rzecz krótko: zobaczyć świat.”. Znany był wyjazd Agnieszki Osieckiej do Burgundii na winobranie. Chciałoby się powiedzieć: samo życie!
Wydaje mi się, że nie bez znaczenia jest dialog jaki nawiązuje się pomiędzy panią Utą a matką osamotnionej Lorentyny. Dialog ten mógłby się rozegrać również w życiu Agnieszki, gdy ta postanowiła być ciągle „w podróży”.
- Czy ty zdajesz sobie sprawę, co ty wyprawiasz? Zostawiasz małą dziewczynkę i wyjeżdżasz na Bóg wie jak długo.
- Ona już nie jest małą dziewczynką.
- Ona jest dzieckiem. Ze wszystkich witamin najpotrzebniejsza jej jest witamina M.


Z kolei pewne sytuacje z „Salony gier” przypominają mi relacje pomiędzy Agnieszką a Marią Osiecką – jej matką, która jak pisze autorka „bała się życia”. W pamiętniku Agnieszki Osieckiej czytamy: „dla mojej mamy wszystko oprócz leżenia na kanapie wydawało się ryzykiem”.
Lorentyna z „Salony gier” mówi: „Ach ta mama! Przytuliłaby do serca cały świat, byle przy tym nie zdejmować białych pachnących rękawiczek”.
W podobnym tonie snuje wspomnienia Lorentyna nieco dalej: „Kiedyś wspólnie siały rzodkiewkę w ogrodzie u dziadka. Mama do tej pięknej, kochanej roboty włożyła oślizgłe białe rękawiczki, jak chirurg. Lorentyna – przeciwnie – z rozkoszą grzebała się w pachnącej, nagrzanej już ziemi, oglądała robaki i wyciągała małe porządne kłaczki. A mama! Mama nie miałaby chyba nic przeciwko temu, żeby ludzie byli owinięci w celofan, a na niej samej żeby umieszczony był wyraźny napis: Uwaga! Szkło!”.
Ostrożną Marię Osiecką przypomina jeszcze inny fragment opowiadania, w którym Lorentyna wspomina, że „Mama nigdy nie płakała nad utratą czegoś, na czym jej zależało. Chyba zawsze potrafiła się tak urządzić, żeby jej na niczym specjalnie nie zależało. Albo mądrze zawczasu uwolnić się od czegoś, co mogłoby, ewentualnie, w pewnych okolicznościach – zaboleć”. Nieco dalej czytamy: „Ja was nie odchodzę, ale i wy mnie nie odchodzicie; jesteście piękni i wolni ode mnie, i pozwólcie mnie na to samo, żebym była od was wolna. To jest wypisane na mamy twarzy”. Wydaje się, że taka właśnie mogła być matka Agnieszki Osieckiej - Pani Maria.

Oprócz wyżej zarysowanych relacji, odnajduję kilka jeszcze innych płaszczyzn autobiograficznych: Saska Kępa i park Skaryszewskiego, plaża w Dębkach, klub pływacki Legia, odejście ojca Agnieszki Wiktora od Marii Osieckiej, ukochanie Mazur, a dokładniej mazurskiego chłopca.

Trudne były relacje pomiędzy rodzicami Agnieszki – Wiktorem i Marią Osiecką. „Miałam zimnych rodziców. Mama bała się życia, była bardzo praktyczna. Nie było ciepła u nas w domu”. U ojca z kolei „miłość zamieniała się w tyranię i piekielną zazdrość”. „Tata Lew” - mawiali przyjaciele Agnieszki o jej ojcu Wiktorze Osieckim.
Od Lorentyny z „Salony gier” dowiadujemy się, że: „Zawsze to lepiej mieć matkę i ojca, choćby nie dość obecnych i tak niedopasowanych, jak jej właśni rodzice.
Ojciec Agnieszki Osieckiej zakochawszy się w innej kobiecie, zostawił Marię i przeniósł się to znanej wróżki, piosenkarki i aktorki Teatru Syrena - Józefiny Pellergini.
I znowu w „Salonie gier” odnajdujemy analogię. Lorentyna mówi: „Ojciec zresztą wcześnie przeniósł się do tej zacnej kobiety, i to właściwie wcale nie było złe. W każdym razie w domu zapanował spokój, może trochę podobny do smutku, ale zawsze.
Opuszczenie domu przez ojca od dawna wisiało w powietrzu: „Wszyscy czuli, że ojciec się wyprowadzi. Mama była zbyt dumna na to, żeby sobie pozwolić na zazdrość, a poza tym miała tyle zajęć …
A jak wyglądał dom, gdy ojciec podjął decyzję o wyprowadzce:
Morze gładkie, nieżywe, jak gdyby właściciel zaspał i zapomniał uruchomić karuzelę. Tak trochę wyglądał dom, kiedy ojciec się końcu wyprowadził do tej zacnej kobiety. Straszna była tamta cisza, niespodziewana.

Wakacyjna historia Lorentyny rozgrywa się na plaży w Dębkach. Również Dębki szczególnie często wspomina Agnieszka Osiecka, pisząc o swoim dzieciństwie i wczesnej młodości. W opowiadaniu Lorentyna jest siedemnastoletnią dziewczyną przeżywającą swoją historię miłosną z przypadkowo poznanym starszym (prawie czterdziestoletnim) mężczyzną. Znamy historię wakacyjną Agnieszki Osieckiej, która pewnego roku, przywieziona przez rodziców nad polskie morze, pozostała sama z prawie obcym starszym mężczyzną, któremu prasowała koszule.

Saska Kępa jest warszawską dzielnicą szczególnie bliską Agnieszce Osieckiej, ale okazuje się że i Lorentyna pochodzi z Saskiej Kępy: „Lorentyna lubiła o sobie opowiadać: urodziła się szesnaście, już prawie siedemnaście lat temu w starym domu swoich dziadków na Saskiej Kępie. Kiedyś był to jeden z dobrych warszawskich adresów, po wojnie jednak willę podzielono na kilka małych mieszkanek, a ich lokatorom powoli robiło się wszystko jedno. Bzy dziczały, parapety pożółkły, a na schodach pachniało kapustą i mokrą kotką”. Dom w którym prawie całe życie mieszkała i do którego wciąż powracała Agnieszka Osiecka, również w czasach swojej świetności był willą zamieszkałą przez jedną rodzinę, jednak po wojnie władze komunistyczne wydziedziczyły właścicieli, a willę zaadoptowały na kilka mniejszych mieszkań. W jednym z nich dwupokojowym mieszkaniu na parterze zamieszkali państwo Osieccy.

Również ulubiony przez Agnieszkę park Skaryszewskiego został utrwalony w młodzieńczym, a raczej dziecięcym okresie życia Lorentyny. Podczas jednej z rozmów Lorentyny z Piotrem dochodzi do takiej rozmowy: „A stan wojenny? Pamiętasz stan wojenny? W cieniu naftowej lampy Lorentyna poruszyła się niecierpliwie, aż jej ramię, jak wielka ćma, zarysowało się na ścianie. Jak to czy pamięta? Przecież miała wtedy osiem lat. Poszła z mamą do parku Skaryszewskiego. Była niedziela, śnieg, gałęzie białe i ciężkie jak w prawdziwym lesie. Na małych sadzawkach gruba pokrywa lodu. Pośrodku takiego twardego, nieruchomego stawu tkwił uwięziony w lodzie, zamarznięty na śmierć łabędź. Wyglądał jak typowa parkowa rzeźba. Nikt się nim nie zajmował. Każdy – sobą. Swoim dzieckiem, swoimi saneczkami, swoją zgubioną rękawiczką. Nikt do nikogo nie mówił, nikt na nikogo nie patrzył. Wszyscy już naturalnie wiedzieli.” Agnieszka Osiecka opisała niedzielny poranek 13 grudnia 1981 roku. Agata Passent miała wtedy, tak jak Lorentyna, 8 lat!

W życiu Lorentyny oprócz poznanego na plaży w Dębkach Piotra, żyje jeszcze we wspomnieniach mazurski chłopak – Rafał. Analogia oczywista, chciałoby się powiedzieć „oczywista oczywistość”. Lorentyna wspomina: „Kiedyś, to prawda, śnił jej się czasem szorstki chłopięcy głos i najzwyklejsza mazurska gitara, i słowo Rafał, ale to było dawno, jeszcze w podstawowej szkole, i wiele się od tamtego czasu zmieniło. Sam właściciel mazurskiej gitary tak postanowił, zanim stało się to, co się stało.
Nieco dalej, o mazurskim chłopaku wspomnień ciąg dalszy: „Smolistą czarną nocą gubię szlak. Była to piosenka Rafała, tego chłopca, którego odtrąciła, a właściwie nie zauważyła. Dziwny człowiek. W dzień wesoły, w nocy smutny. Bez walkmana, tylko z mazurską gitarą. Mama powiedziała o nim „jest szary”. Wcale szary nie był, tylko ot tak, wszystko się pokręciło. Zresztą nikt dla nikogo nie miał dość czasu, dość uwagi, dość tego czegoś, bez czego Rafał nie mógł żyć. Może w ogóle bolał go świat. No bo jakże tak, bezboleśnie przeminąć. Nawet rybę boli bycie, a co dopiero niebycie. Teraz Lorentyna musi siedzieć pod kioskiem we wsi Dębki, patrzeć na okaleczonego wróbla i słuchać własnego serca. Może za karę, za Rafała?”. Przypomniała sobie stary wiersz Rafała: „Wszystko się ułoży. Zbiegniemy razem z wydm i może znajdziemy kilka poziomek w różowych dekoltach świtu.” Mazurskiemu chłopakowi nieobce są wiersze Agnieszki Osieckiej: „Ale Rafał, wiadomo, jaki był Rafał. Może za bardzo ją kochał? Z jaką goryczą napisał jej ostatnią dedykację: Dziewczynie, która na głos czytała mi Norwida. To było wtedy, gdy, kiedy pierwszy raz wyjechała z Gośką. I jeszcze tylko był list: Przeszłaś przeze mnie jak przez szatnię. Szkoda. Ale Lorentyna nie mogła inaczej, musiała wszystkiego próbować.”

Jest jeszcze jeden element łączący Lorentynę z autorką „Salonu gier”. Obie uwielbiały pływać i obie trenowały w warszawskim klubie pływackim Legia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
okularnik




Dołączył: 29 Maj 2009
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: prawie ukochane Mazury

PostWysłany: Nie 20:55, 07 Lis 2010    Temat postu:

Czy czytając ten fragment „Salonu gier”, nie macie przeświadczenie, że to cała prawda o Agnieszce Osieckiej i nie tylko o niej?
(…) ona, Lorentyna, zrywa oto uzdę i pędzi wprost w czerwoną i gorącą paszczę życia. Nie zamierza nawet zapiąć pasów, o nie. Pędzi, gna w stronę życia i z chwili na chwilę staje się od niego bardziej zależna. Kiedyś, oczywiście, dostanie za to cięgi, życie nie odmówi sobie satysfakcji. Życie mści się przecież na tych, którzy za bardzo pragną: na ćmach lecących prosto w objęcia płomieni, na kochankach chorych na aids, na królach abdykujących dla dziwnych chudych kobiet i na dzieciakach wędrujących za kotkami do ciemnych, wilgotnych piwnic.
Cała prawda o życiu każdego z nas!
[/b]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
okularnik




Dołączył: 29 Maj 2009
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: prawie ukochane Mazury

PostWysłany: Nie 20:57, 07 Lis 2010    Temat postu:

Agnieszka Osiecka stosunkowo rzadko wypowiadała się na temat Boga. Była bardzo oszczędna w tego typu rozważania i refleksje, dlatego tym bardziej warto zwrócić uwagę na wszystko, co zostało przez Agnieszkę o Bogu powiedziane. Zawsze są to zawsze bardzo mądre i piękne słowa.
W „Salonie gier” znajdujemy kilka refleksji na „Boski temat”:
Lorentyna zaś lubiła mu się przyglądać, a nawet wpatrywać się w niego: taki niewinny rodzaj żądzy lub podstępu. Była przekonana, że tak samo czyni Pan Bóg: obserwuje ludzi wtedy, kiedy oni myślą, że on tego czegoś, co oni robią, nie widzi. A on wtedy właśnie – czujnie, czujnie – wyrabia sobie o nich zdanie. Ale czy człowiek może jeszcze zrobić Bogu niespodziankę! Czy choćby z racji swojego wieku, a także metafizycznego doświadczenia Bóg potrafi się jeszcze dziwić? A jeśli się nie dziwi, to czy nie nudzi się czasami? A może, jak polujący kot, sam sobie lubi sprawiać niespodzianki? Rozrzuca nas po „platanach życia”, a potem wdrapuje się tam za nami i myszkuje wśród zakamarków gałęzi, i zagląda ciekawie do małych dziupli, tak właśnie jak kot, który nieraz ukrywa przed sobą dawno złowioną mysz…
Na ostatnich stronach opowiadania czytamy:
Zresztą wszyscy tak czynimy, piszemy na kartkach rozdanych nam przez Pana Boga. I On na nas pisze. I jedni na drugich piszemy. Potem On to podlicza, może zbiera swoistą dokumentację, a może potrzebne mu to wszystko do wystawienia ocen. Gorzej, kiedy w papierach powstanie straszliwy galimatias, wtedy niebo się gniewa, być może On się gniewa”.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
okularnik




Dołączył: 29 Maj 2009
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: prawie ukochane Mazury

PostWysłany: Czw 22:39, 11 Lis 2010    Temat postu:

Tytuł opowiadania „Salon gier” nawiązuje do stwierdzenia samej autorki, która opisując historię jaka przytrafiła się Lorentynie na plaży w Dębkach, udowadnia czytelnikowi, że ”tu nie obowiązują żadne logiczne prawa”. I tak jest rzeczywiście.
Zauważmy podstawowy paradoks opowiedzianej przez Osiecką historii. Piotr rozkochuje w sobie dwie kobiety, przy czym jego „zakochanie się” jest różne. Z Lorentyną, można rzec, przeżywa tylko wakacyjny romans, w Joannie zakochany jest prawdziwie szaleńczo. Wszystko wydaje się, że jest w układnym porządku, gdyby nie fakt, że właśnie przygodnej Lorentynie mówi o sobie prawdę, opowiada o swojej galanteryjnie afrykańskiej przeszłości, natomiast Joannę, która prawdziwie kocha oszukuje, przedstawiając siebie jako osieroconego chłopca z Falenicy. Na tym właśnie polega paradoks opowiedzianej historii. Niewinna plaża zamienia się w salon gier, w którym brak jakiejkolwiek logiczności. Lorentyna, odpoczywając na plaży w Dębkach „znalazła się w samym środku salonu gier, bez żetonów. Za każdy ruch płaci się żywymi nitkami nerwów”.
Do niedawna „ta biała i bezkresna plaża była dla Lorentyny symbolem niewinności, wszystko tu kłaniało jej się w pas (…) A teraz, gdzie się podziała niewinność? Biała niwa zamieniła się w brudny i drapieżny salon gier. Nie wiadomo, kto zaczął, ale na pewno nikt nie umiał się z tego wyplątać. Dwie kobiety i mężczyzna grali w coś, czego nikt dokładnie nie rozumiał, i o coś, czego nikt nie mógł wygrać.” Zawsze trójka bliskich sobie osób tworzy bardzo osobliwy układ, bo zawsze ktoś pozostaje osamotniony.
A czym dla Agnieszki Osieckiej jest sama plaża? Przecież, szczególnie w ostatnim okresie życia lubiła bywać na plaży mawiała że morze jest wanną. Posłużmy się jednym z opisów morza z „Salonu gier”:
Plaża jest otwartym boiskiem, przestrzennym podniebnym stadionem, który daje dziesiątki możliwości manewrów. W najgorszym razie można się salwować ucieczką”.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
okularnik




Dołączył: 29 Maj 2009
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: prawie ukochane Mazury

PostWysłany: Czw 22:43, 11 Lis 2010    Temat postu:

Salon gier” porusza również ważkie problemy natury wychowawczej np. problem tzw. „peweksowskich dzieci”, o których Agnieszka Osiecka pisze, że: „dostają zawsze wszystko oprócz miłości”.
Jakże głęboko trafna jest niżej zaprezentowana refleksja nt. takich właśnie dzieci:
Znana sprawa: zahartowani lub niezahartowani rodzice, zamiast wspólnego ubierania choinki, zamiast kojącej bzdurki na dobranoc, zamiast drzazgi wyjętej z palca, fundują swoim synkom i córeczkom powszechnie znany narkotyk: cenne dewizy. Dzieci najpierw płaczą, zwłaszcza wieczorami, a później za każdy napad płaczu zaczynają wystawiać rachunek: „Płacić, płacić, płacić”. A potem, zamiast łez, z wolna zalęgają się w ich oczach niewidoczne kryształki złości czy raczej nieczułości, zasiane tam przez współczesną Królową Śniegu – sytą pustkę peweksowskich dzieci, zwaną inaczej radochą”.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Agnieszka Osiecka Strona Główna -> Proza Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group, modified by MAR
Inheritance free theme by spleen & Programosy

Regulamin